Kiedyś to były gry, czyli CaveStory+ w pigule 4


Kiedyś to były czasy… W gry się grało (za co dziś pewien pan został bohaterem internetu), a nie rozwodziło nad tym czymże te gra jest. Więc w Mario bym grał (gdybym nie był dzieckiem komputera a Pegazusa) a nie rozwodził się, że CaveStory+ to odświeżony (bo pierwsza wersja gry wyszła w 2004 roku) hołd dla leciwych przygodówek, na których zapewne wychował się Daisuke „Pixel” Amaya. Jako, że w życiu nie słyszałem o grach: Metroid, Blaster Master czy Castlevania (gdy wychodziły, na świecie mnie nie było), to odbieram to jako hołd dla nowszych nienowych tytułów. Czy udany? Gra zdobyła rzeszę fanów tak oddanych (żeby nie powiedzieć dewotycznych), że założyli jej Wikipedię, forum i stronę-hołd (grze-hołd!). Ile gier indie tak ma?

Kiedyś to były czasy… Fabuła była szczątkowa, a co gorsza, nikomu jej nie brakowało. Weźmy taką Contrę: idź w prawo i strzelaj. Dlaczego? Ktoś zwrócił na to uwagę? Jak powiedział twórca Castera (luźno przytaczam sens) „Gra to nie film, tu ma się dziać, nieważne dlaczego i po co”. Czy miał rację? Caster pokazuje że tak, CaveStory… oczywiście, że nie. Historia i bohaterowie grają tu jedną z głównych ról, często wybijają się na pierwszy plan, odsuwając na bok całą akcję. I niech nie zmyli Was cukierkowy wygląd świata, wiecznie uśmiechnięci przeciwnicy czy fakt, że gra jest „tylko platformówką”. Okazuje się, że nieliniowy świat, poruszająca historia i żywi bohaterowie nie są wyłącznie domeną RPG-ów. Chwyt z Half-Life, czyli prawie niemy bohater (wiem, że tam był całkiem niemy) naprawdę działa, lekko przedstawione otoczenie jest sceną dla brutalnych wydarzeń, a wybory naprawdę bolą.

Kto sympatyczniejszy?

Kiedyś to były czasy… Zamiast porównywać interfejs do Pokemonów (czy innych daleko-wschodnich RPG), a grafikę do tytułów sprzed 20 lat, nie zwracało się na takie rzeczy uwagi. Gra to gra, a księżniczka się sama nie uratuje. Oprawa jest niedzisiejsza, ale czyż nie chodzi o frajdę z rozgrywki? Zresztą, hołd to hołd, takie rozwiązanie jest spójne, konsekwentne i logiczne. Styl nie jest abstrakcyjny jak w VVVVVV, efektowny jak w BitTripRunner czy realistyczny jak w Call of Duty. Jest znajomy, nie należy do moich ulubionych, ale na pewno nie odstrasza. Dźwięki na kolana nie powalają: wystrzały są przyzwoite, przeciwnicy brzmią jak brzmieć powinni, sympatyczne melodyjki po jakichś osiągnięciach i tak dalej. Muzyka czasem przeszkadza: obowiązkowo 8-bitowa, przez większość czasu dynamiczna, ale powtarzalna. Z drugiej jednak strony, w końcowych etapach, gdy jest cichsza i spokojniejsza, tworzy niesamowity klimat, a gdy powraca z pełną mocą, dodaje napięcia walkom i wydarzeniom.

W samo południe

Kiedyś to były czasy… Pomysły na gry były proste, ale wykorzystane do granic możliwości. Biegnij, skacz, strzelaj, czasem podnieś lepszą broń, uzupełnij życie czy ulepsz posiadany ekwipunek. A teraz czasy są jeszcze lepsze. Wszystkie te pomysły cały czas wzbogacane są o nowe elementy, gry indie bazują na genialnych i prostych patentach i jest coraz bardziej bogato. A CaveStory+ powraca do korzeni. Biegnij, skacz, strzelaj, czasem podnieś lepszą broń, uzupełnij życie czy ulepsz posiadany ekwipunek. Dodatkowo: szukaj poukrywanych bonusów, zapisuj grę i rozmawiaj z NPC-ami, proste i przyjemne. Rozbudowany arsenał broni, każda unikalna i trzypoziomowa (każdy kolejny poziom to większe obrażenia, pole rażenia, zasięg czy tryb działania), plecak odrzutowy, podręczna „apteczka” – jest czym kombinować. Dodam tylko, że żeby wypróbować każdą, trzeba przejść grę 3 razy, nieźle się nachodzić i naszukać.

Komuś mało?

Kiedyś to były czasy… gry bywały niemożliwe do przejścia, nie porywały tempem, ale też nie straszyły dłużyznami. Niejeden tytuł nie oferował opcji zapisu, co oznaczało konieczność pokonania wszystkich poziomów za jednym zamachem i pięcioma życiami. Powodzenia! Dla kontrastu, teraz mamy save’y, regenerację życia po przykucnięciu za skrzynką, a i tak twórcy boją się postawić przed graczem jakiekolwiek wyzwanie, żeby się nie zniechęcił. Jaskiniowa historia jest w środku, ale jak można się spodziewać, czerpie garściami z dokonań legendarnych poprzedników. Na średnim poziomie trudności (w grze: „oryginalny”) przez większość mapek przechodzi się bez problemu, za to bossów jest co niemiara, a każdy to wyzwanie (ale nie przesadzone). Raz, bo trzeba na niego wymyślić sposób, a dwa, bo jest silny i wytrzymały. Tu każdy boss jest inny, choć sposób na pokonanie jest uniwersalny: strzelać! Ale jak to zrobić, żeby strzelać i nie oberwać? I tak sielankowo przemy przez grę, żeby wpaść na walkę finałową i utknąć na dobre. Wykres poziomu trudności nagle skacze i zamiast 2, 3 podejść do walki, potrzeba z 10 i dobrej pamięci, żeby w końcu się udało. Z jednej strony: to boli, a z drugiej: w końcu to nasz główny antagonista, tak być musi! Szkoda tylko, że brakuje poziomu trudności pomiędzy średnim a trudnym. Ten ostatni jest NAPRAWDĘ trudny, jest realizacją idei „jeden strzał, jeden trup”, tylko, że odnośnie naszego awatara. Doszedłem tak do połowy gry i dałem sobie spokój (i dobrze, bo końcówki nigdy bym nie pokonał), a grając na tym niższym jak burza dobiłem się do ostatniej walki, gdzie natrafiłem na ścianę.

Nie ma paska (życia), nie ma bossa

Kiedyś to… Ach nie będę pisał, bo piszę ten akapit bo muszę ponarzekać na najgorsze rozwiązanie kwestii zapisów gry jakie widziałem od jakiegoś czasu. Ja rozumiem, że ta gra to hołd dla starych tytułów i tak miało być, ale dlaczego zapis nie jest zaraz przed bossem, tylko pół lokacji i 15 okien dialogowych (nieprzeklikiwalnych) przed?! Czy naprawdę muszę zabijać jeszcze raz tych 20 wrogów, przeskoczyć ze 12 przepaści i dowiedzieć się tego co już wiem, tylko po to żeby polec w walce za ojczyznę (rasy Mimiga) i przejść całą procedurę jeszcze raz? A byłbym zapomniał: niepomijalne są też animacje podczas dialogów… Może i tak kiedyś było, ale doszedłem do dwóch wniosków:

  1. W stare gry chce się grać tylko gdy się ich nie ma. Zazwyczaj antyczne rozwiązania nie wytrzymują próby czasu i po 5 próbach gry w Mario, tytuł ten wraca w odmęty „a pamiętasz jak?”.
  2. Żeby współczesna gra odniosła sukces „jadąc” na nostalgii za „Kiedyś to były czasy”, musi umiejętnie oszukać odbiorcę. Dać mu wrażenie, że cofnął się w czasie, ale naprawić wszystkie błędy starej gry i ukryć to przed nim.

Czyli: „Każdy chciałby grać w Prince of Persia, ale jakoś nikt nie gra”. Proszę o złotą myśl do Poniedzielnika ;).

Kiedyś to były czasy… Byłem mały i nie umiałem przejść większości gier, które wpadły w moje ręce, więc nie miałem takiego dylematu jak teraz: grać, czy nie grać? Pytanie oczywiście tyczy się ponownego przejścia CaveStory+ celem zobaczenia innego zakończenia. Chyba niestety nie zdobędę się na to drugi raz, gra jest dobra, ale nie wywołuje euforii. Jest dłuższa niż VVVVVV, ale nie naładowana tak akcją po brzegi. Świetna rzemieślnicza robota, ale bez błysku geniuszu (proszę na mnie nie donosić na forum CaveStory+). Cośtam, ale cośtam. Mimo tego warto zagrać i odebrać to wszystko po swojemu. Nie chciałem wystawiać ocen liczbowych, ale inaczej będzie jak teraz: pozytywne rozwinięcie i negatywne podsumowanie. Cztery i pół na sześć.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 komentarzy do “Kiedyś to były gry, czyli CaveStory+ w pigule

  • Bill Gates

    [quote comment=”50792″]Kiedy 12.04 LTs Pl ?[/quote]
    Chyba nigdy ! Ja chce zostawić już raz na zawsze windowsa i przesiąść się na ubuntu, ale musze czekac i czekac az sie rozmysle w koncu i tyle bedzie z tego linuxa.

  • cyklista77

    [quote comment=”50806″][quote comment=”50792″]Kiedy 12.04 LTs Pl ?[/quote]
    Chyba nigdy ! Ja chce zostawić już raz na zawsze windowsa i przesiąść się na ubuntu, ale musze czekac i czekac az sie rozmysle w koncu i tyle bedzie z tego linuxa.[/quote]

    A co za problem samemu zrobić swoją wersję Ubuntu. Przecież język polski i aktualizacje ściągają się automatycznie, wszelkie programy można zainstalować/odinstalować za pomocą Centrum oprogramowania wystarczy jedno kliknięcie. Wystarczy trochę chęci i inteligencji. Poradziłeś sobie z Window$em to tym bardziej z Ubuntu sobie poradzisz.